Ojcze Honoracie, mam co Ciebie kilka pytań, bo jesteś architektem, jakiego drugiego w Polsce na ma. Rozpocznę od pytania. Czy byłeś w Krakowie?

– Jako młody kapłan byłem na rekolekcjach u Ojców Kamedułów na Bielanach i bardzo dobrze je wspominam, bo to była pustynia. U nich miało miejsce moje osobiste spotkanie z Bogiem – ja i Bóg.

Jak przeżywałeś młodość?

– Bardzo dramatycznie, straciłem wiarę wyniesioną z domu rodzinnego.

Jakie były znaki tej utraty?

Przeszedłem do ostrego wzywania kolegów do przejścia na ateizm. Nawet zapowiadałem im, że jeśli wrócą do wiary, będę na nich pluł.

Jak to długo trwało?

– Blisko dwa lata.

Kiedy wróciłeś do wiary?

– Aresztowano mnie jako studenta architektury. Od 23 kwietnia 1846 roku byłem więźniem politycznym osadzonym w Cytadeli Warszawskiej. Tam, 15 sierpnia, stanął przede mną Chrystus o łagodnym Uśmiechu.

To wielka łaska. Czy wiesz, dzięki komu ją otrzymałeś?

– Tak, wyprosiła mi ją mama, przez błaganie skierowane do Matki Bożej.

Skąd to wiesz?

– Mama miała sen, w którym Matka Boża jej to ujawniła.

 Jak długo trwało „przestawianie zwrotnicy” na tor wiary?

– To się dokonało w jednej minucie. Otrzymałem pewność. Wiedziałem, że Jezus żyje i wszystko, co powiedział, jest prawdą. Wiedziałem również, że On mnie potrzebuje.

Jak długo po tym nawróceniu byłeś jeszcze w Cytadeli?

– Osiem miesięcy.

Ojcze Honoracie, miałem mówić z Tobą o miłosierdziu, a mówimy o nawróceniu?

– Największym dziełem miłosierdzia Boga w naszych sercach jest nawrócenie, nie ma większego. Tylko nawrócony wie, czym jest miłosierdzie Boga.

Czy uwolnienie z więzienia też było cudem?

– Tak, a kolejnym była pewność powołania do kapłaństwa.

Miałeś pomóc mamie w utrzymaniu rodzeństwa?

– Tak, mama na to bardzo liczyła. Powiedziałem jej, że Jezus mnie wzywa do kapłaństwa. Ona była chora. Klęczałem przy jej łóżku 36 godzin. To było niesamowite spotkanie z mamą, osobą głęboko wierzącą i chorą.

Jakie było jej zdanie co do Twojego powołania?

– Otrzymałem jej błogosławieństwo i zgodę na kapłaństwo.

Możesz nam powiedzieć, na czym polegało Twoje nawrócenie?

– Na przejrzeniu. Z oczu moich spadły łuski, dokładnie jak Szawłowi w drodze do Damaszku.

Jak zatem określisz ateistę, którym byłeś?

– Ateista wierzy w swego boga, a jest to karykatura boga, i dlatego upiera się przy nim ze wszystkich sił. Ateista ma swego boga i głośno to wyznaje, on Prawdziwego Boga nie zna.

Czy nawrócenie polega na spotkaniu z Prawdziwym Bogiem?

– Dokładnie tak. Wtedy tamten, wymyślony przez siebie bóg znika, bo go nigdy nie było, był tylko tworem modelowanym przez środowisko, w jakim się znalazłem. Ateista to człowiek wierzący w swego boga. Ma to miejsce często gdy w zderzeniu ze złem, w jakim świat żyje, znika dziecięcy obraz Boga.

Człowiek tworzy sobie jego własny obraz, który jest fikcją. Obraz Boga, jaki ma dziecko, znika jak rozbite lustro. Często tak się dzieje, ponieważ obwinia się tego Boga za zło, jakiego doświadczamy. Ja w takim stanie ducha trafiłem do więzienia w którym zło było spotęgowane.

Jak można ateistę podprowadzić do Prawdziwego Boga?

– Tylko modlitwą, jak to uczyniła moja mama. Innej drogi nie ma i wszelkie rozmowy z ateistami nie mają najmniejszego sensu. Jeśli nam na nich zależy, to mówimy z Bogiem na ich temat i prosimy, aby On stanął przed nimi i spojrzał na nich. Każdego ateistę, skoro nim byłem, zostawiam w rękach Boga i wiem, że w nich nie zginą. Wcześniej czy później, o godzinie decyduje Bóg, odczują Jego rękę. I będzie to albo łagodny uścisk, jak to było w moim przypadku, albo mocne uderzenie, jak się to często zdarza.

W jakim znaczeniu mocne uderzenie?

– Może to być jakieś twarde wydarzenie.

A czy dla Ciebie takim mocnym uściskiem nie był pobyt w Cytadeli? To było miejsce kaźni. Wielu było katowanych psychicznie i fizycznie, wielu straciło w niej życie?

– Ja wtedy tego tak nie odczytałem. Ale to jest racja. Jako kapłan nawiedzałem Cytadelę Warszawską wiele razy. Byłem nawet  przy pierwszym ojcu, Agrypinie Konarskim, jakiego w styczniu 1863 roku stracono w Cytadeli. Miałem szczęście wyspowiadać go i być obecnym, gdy go wieszano. To była zapowiedź ostrego prześladowania, które doprowadziło do wybuchu powstania styczniowego.

Dziękuję, Ci Ojcze Honoracie, za to wspomnienie lat młodości. Już jako diakon zdumiewałeś słuchaczy żarliwością i pewnością głoszonej Ewangelii, a potrafiłeś łączyć to z wielkim dziełem organizowania środowisk miłosierdzia w Polsce w drugiej połowie XIX wieku. Stąd jeszcze kilka moich pytań.

Mówi się o tym, że architektura do jakiej byłeś zawodowo przygotowany, zadecydowała o Twoim podejściu do duszpasterstwa. Zobaczyłeś, że Polska potrzebuje wiele obiektów żywych, nastawionych na miłosierdzie, i pod Twoim kierunkiem, mimo że w klasztorze w Zakroczymiu, przez posługę w konfesjonale potrafiłeś zorganizować środowiska żywej wiary i miłości, z których wiele tętni życiem do dnia dzisiejszego. Jaki był punkt wyjścia w Twojej nowej architekturze?

– Dobrze to zostało powiedziane. Znamy epoki architektury klasycznej, romańskiej, gotyckiej, barokowej, chińskiej, japońskiej, nowoczesnej. Budowle są podziwiane, ale wszystkie należą już do historii. Podobnie jest z obiektami architektury duchowej, czyli środowiskiem. Kłopot polega na tym, że nowator dostaje po głowie od obrońców architektury zatwierdzonej, która ma swoich mecenasów i wszystkie obiekty otacza murem przepisów prawnych.

Ty to widziałeś?

– Dobrze widziałem, bo każde spotkanie z Jezusem ma miejsce nie wczoraj, ale dziś. Szybko zrozumiałem, że On zawsze jest za nową architekturą duchową.

Jakie były jej główne założenia?

– Pierwszym – tajność. Obiekty miały powstawać w podziemiu, i ludzie mieli widzieć ich owoce, a cała struktura form miała być ukryta.

Czego dotyczyło?

– Między innymi miejsca, strojów zakonnych, rodzaju pracy, kontaktu z otoczeniem, wszystko miało być duchowe, a nie rzucające się w oczy. Te zewnętrzne formy są potrzebne do życia Ewangelią.

Na kogo się powoływałeś?

– Na Ojca Franciszka z Asyżu. Wszystko płynęło nurtem, jaki on wyznaczył w Trzecim Zakonie Braci Mniejszych. To byli świeccy, którzy chcieli, aby ich serce biło Ewangelią.

Jak to łączyłeś z miłosierdziem?

– Trudne pytanie. Akcentowałem dwa punkty. Po pierwsze, człowiek ewangelicznie miłosierny korzysta znacznie więcej niż ci, którym pomaga. To jest jeden z podstawowych sekretów ewangelicznie rozumianego miłosierdzia. Najczęściej akcentuje się potrzebującego, a Jezus ma na uwadze miłosiernego.

 A drugi sekret?

– Miłosierdzie wymaga budowy środowiska, bo bez niego nie ma życia. Wy teraz głośno mówicie: „Bez środowiska nie ma życia”. Tworzenie tych środowisk wymaga myślenia architekta. Jak myślenie Piotra było myśleniem rybaka i dlatego Jezus mu powiedział: „odtąd ludzi będziesz łowił”, tak moje myślenie było myśleniem architekta, i zrozumiałem, że Jezus mi mówi: Odtąd będziesz specjalistą od podziemnych budowli, w których wypielęgnujesz życie poprzez miłosierdzie. Niech polityka, ustroje, ekonomia, media, zajmują się tym, co na rynku i ulicach. Ty buduj podziemie. Podziemie, nie wali, ale twórcze, tętniące miłosierdziem Boga i ludzi.

To niesamowite rewelacyjne odkrycie?

– Tak. To jest istota ewangelizacji świata. Na Ewangelię najbardziej są otwarci ludzie potrzebujący, chleba, odzienia i wolności.

Dziś mamy dość chleba, bo poniewiera się on po ulicach?

– Ale jesteście niewolnikami, nowa architektura wymaga przede wszystkim środowisk ewangelicznej wolności, bo ta wolność jest największym darem miłosierdzia. Budujcie środowiska wolności i nauczcie się budować je w podziemiu, bo ono jest właściwą przestrzenią Ewangelii.

 

Kazanie wygłoszone przez ks. Jerzego – Kapelana Sióstr Felicjanek w Przemyślu.